Włochy to kolebka samochodów, które imponują osiągami i wielkością silnika. Lamborghini czy Ferrari to marzenie kierowców na całym świecie i wielu stara się upodobnić swoje auta do tych wzorów, co określa się mianem włoskiego tuningu. Jak wpływa on na kondycję silnika?
Jak opisać zjawisko włoskiego tuningu? To dążenie do osiągnięcia jak najlepszych rezultatów poprzez modyfikacje oryginalnego silnika, z – jak twierdzą fani takiego nurtu – zachowaniem ochrony jednostki napędowej i… mniejszego zużycia paliwa. Brzmi idealnie, prawda?
Wśród fanów takich modyfikacji panuje bowiem przeświadczenie, że silniki poddawane dużym obciążeniom działają dłużej i lepiej od wycackanych jednostek, które nie widziały tzw. odcinki.
I – co ciekawe – mają racje! Pseudoekologiczne podejście wygrywa niekiedy z rzeczowymi argumentami czy faktami. A te są bezlitosne – nieumiejętny ekodriving, czyli jazda na bardzo niskich obrotach, bez umiejętnej redukcji i regularnego podwyższenia obrotów destrukcyjnie wpływają zarówno na zużycie paliwa, jak i sam silnik.
Jeżeli jeździsz flegmatycznie, bez wchodzenia na wyższe obroty, auto zaczyna palić więcej (potrzebuje większych ilości benzyny, żeby jakkolwiek pracować), a do tego szybciej zużywają się tłoki i cylindry. Taka jazda może skończyć się nawet zatarciem jednostki.
Pozytywną zasadą włoskiego tuningu (zgodną z rzeczywistym ekodrivingiem) jest cykliczna jazda na wyższych obrotach – powyżej 4000. W ten sposób silnik budzi się do życia, a to pozwala na pełne wykorzystanie jego możliwości.
Fani włoskiego tuningu często zmieniają również parametry oryginalnej jednostki. Wskazują tu potrzebę wchodzenia na wyższe wartości i zwiększenia momentu obrotowego. Ma to sens, jeżeli ingerencja w jednostkę napędową nie będzie wpływała na wytrzymałość bloku. Poszczególne elementy możesz zmienić na mocniejsze (tłoki, turbinę, głowicę), jednak pamiętaj, że główna część powinna być zabezpieczona i zdolna do wytrzymania wygenerowanej na nowo mocy.